Postanowiłam pokazać Wam histrię mojej codziennej zastawy stołowej...
Moje pierwsze naczynia kupiłam w Ikei - prawie 20 lat temu. Byłam nimi zachwycona- ładnie nieregularne nakropienia. Z kremowego kompletu zostały tylko duże talerze, a brązowy trochę sie opatrzył (czytaj: zużył moralnie).
Tak więc 2 lata temu postanowiłam kupić nowe naczynia. Oczywiście pojechałam (ponad 200 km) do Ikei.
Kupiłam zestaw obiadowy na 24 osoby w kolorze jasnobeżowym - nowoczesny, neutralny (tak mi się wtedy zdawało).
Oj jaka byłam zadowolona - bo cena też była jak dla baby z prowincji!
Czar prysł po rozpakowaniu naczyń i próbie wstawienia ich do zmywarki.
Duże talerze nie mieszczą się! Majaą za dużą średnicę i blokują wiatrak z wodą.
Moge wstawić tylko 4 talerze - w skrajnych miejscach zmywarki.
Kolejna porażka - po miesiącu użytkowania na talerzach pojawiły się szare rysy i jakby pęknięcia politury.
Wyglada to okropnie! Rysy od sztućców można jeszcze wyczyścić mleczkiem, ale te dziwne mikropęknięcia niczym nie można zamaskować.
I tak skończyła się nowoczesność moich tarlerzy.
Dobrze, że starych nie wyrzuciłam - bo mnie strasznie korciło!
Teraz tysiąc razy zastanowię się, obejrzę, doczytam, dopytam, zanim kupię!!!!
I gdybym miała jechać tysiąc kilometrów - oddam w ramach relkamacji!
P.S. Ale te naczynia Lilli są piękne!!!
Pozdrawiam